Zapraszamy do przeczytania relacji z udanej wyprawy na sandacze, którą przeprowadzili Łukasz Marczyński i Marcin Kotowski uzbrojeni w sześciocalową echosondę Raymarine Dragonfly:
Początek czerwca to magiczna data dla spinningistów. Przez wielu, miesiąc ten jest dużo bardziej wyczekiwany niż maj - przyjęty przez większość wędkarzy jako "rozpoczęcie sezonu". Powodem jest herbowa ryba czerwca - sandacz. O technikach łowienia tego jakże kapryśnego drapieżnika napisano już całe tomy, jednak nadal wielu wędkarzy ma problem ze zlokalizowaniem sandaczy w swoich łowiskach. O ile w zbiornikach zaporowych i wszelkiego rodzaju akwenach z rozległymi, twardymi blatami zlokalizowanie mętnookich drapieżników nie jest zbyt trudne to już w typowych jeziorach o mulistym, pozbawionym górek i równym jak stół dnie sprawa bardzo się komplikuje. Znalezienie w takim akwenie sandaczy i skuteczne łowienie ich na spinning to już nie lada wyzwanie. W każdym, nawet bardzo zamulonym zbiorniku znajdziemy jednak jakiś kawałek nieco twardszego dna, podwodne karcze lub nawet niewielką górkę czyli miejsca, które z pewnością skupią sandacze. Aby je zlokalizować możemy zasięgnąć języka u miejscowych wędkarzy, jednak doświadczenie podpowiada, że nie są oni raczej zbyt wylewni (czytaj prawdomówni). Najlepiej więc hołdować zasadzie: "umiesz liczyć - licz na siebie..."